Skan fragmentu książki : Stanisław Sławomir Nicieja " Kresowa Atlantyda" w której znalazły
się wspomnienia pana Adama Dobosiewicza z Opola.
Na zdjęciu, w prawym górnym rogu, znajdują się moi prapradziadkowie "po kądzieli" :
Maria z domu Dobosiewicz i Franciszek Kuryńczyc
( spolszczone nazwisko Korincic)
z dziećmi Stanisławą i Czesiem.
Maria i Franciszek to Rodzice mojej prababci
Józefy Kuryńczyc
Aktualizacja 23 lutego
2014 roku, niedziela.
Nowe informacje: zamieszczone 22.01.2015
Źródło:
http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20111210/REPORTAZ/498359095#block2
Nowe informacje: zamieszczone 22.01.2015
Źródło:
http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20111210/REPORTAZ/498359095#block2
Moje Kresy. Storożka - dom nad urwiskiem
Dodano: 10 grudnia 2011, 15:00 Autor: Stanisław S. Nicieja
Przy wjeździe do Skolego, na urwisku stromej góry
obok czynnego kamieniołomu baronów Groedlów, młodzi małżonkowie, lwowscy
artyści, Wanda z domu Monne (rzeźbiarka, niegdyś narzeczona i muza twórczości
Artura Grottgera) i Karol (malarz) Młodniccy wznieśli w 1882 r. duży drewniany
dom z ogromną, wysuniętą na stok, porosłą winem werandą.
Goście Storożki nad rzeką Opór. (fot.
Archiwum prywatne)
Nazwali go Storożka, bo w zamierzchłych
czasach była tam strażnica służąca do obserwacji okolicy. Rozciągał się z niej
fascynujący widok na leżące w dole, otoczone wieńcem gór, przecięte zygzakiem
rzeki Opór miasteczko Skole – z kościółkiem, cerkwią, synagogą i ratuszem. I od
razu ten prosty w formie ale
obszerny, kryty gontem dom zaczął się wpisywać w legendę całej okolicy.
Młodniccy wybudowali swą letnią siedzibę z myślą o córce, Maryli (1873-1930), chorowitej, zagrożonej gruźlicą, a w Skolem dla osób chorych na płuca było wręcz balsamiczne powietrze. I od dziewiątego roku życia do wybuchu I wojny światowej, a więc przez 32 lata, Maryla spędzała tam wszystkie letnie, a czasem i jesienne miesiące. Nazywała to miejsce "najmilszym zakątkiem świata”, który był dla niej tym, "czym dla ptaka powietrze, a dla ryby woda”.
Młodniccy wybudowali swą letnią siedzibę z myślą o córce, Maryli (1873-1930), chorowitej, zagrożonej gruźlicą, a w Skolem dla osób chorych na płuca było wręcz balsamiczne powietrze. I od dziewiątego roku życia do wybuchu I wojny światowej, a więc przez 32 lata, Maryla spędzała tam wszystkie letnie, a czasem i jesienne miesiące. Nazywała to miejsce "najmilszym zakątkiem świata”, który był dla niej tym, "czym dla ptaka powietrze, a dla ryby woda”.
Maryla Wolska
Z owej kruchej Marylki wyrosła wybitna polska
poetka, która po wyjściu za mąż za inżyniera wynalazcę i bogatego przemysłowca,
właściciela szybów naftowych, Wacława Wolskiego (1863-1922), pod jego
nazwiskiem weszła do historii literatury polskiej. Maryla Wolska od
najmłodszych lat wychowywała się w świecie artystów. Jej ojciec był
przyjacielem Jana Matejki i Artura Grottgera, dwóch najwybitniejszych malarzy tej
epoki.
Jej rodzicami chrzestnymi i stałymi gośćmi w domu byli świetny portrecista Henryk Rodakowski i poeta, publicysta Kornel Ujejski – romantyk, cieszący się w Galicji wyjątkową estymą, zwłaszcza po opublikowaniu poematów "Chorał” i "Maraton”. Storożka w lecie, a willa "Zaświecie” we Lwowie, gdzie Wolscy mieszkali przez pozostałe miesiące roku, bywały nie tylko salonami literackimi, ale też miejscem poetyckich spotkań awangardowej grupy "Płanetnicy”, do której należeli młodzi poeci, prozaicy i intelektualiści: Leopold Staff, Edward Porębowicz (poeta, ale też romanista, genialny tłumacz Dantego i Byrona, profesor uniwersytetu), Józef Ruffer, Antoni Stanisław Mueller, Jan Zahradnik, Kornel Makuszyński, Ostap Ortwin (znakomity krytyk). Tak więc życie Maryli Wolskiej upływało w klimacie wysokiej kultury artystycznej i intelektualnej. A ponieważ zbiegało się to z jej wyjątkową wrażliwością i oryginalnym talentem, musiało zaowocować znakomitymi utworami literackimi.
Najpopularniejszym dziełem Maryli Wolskiej był i jest tomik wierszy "Dzbanek malin”, wydany w 1929 r., w którym w pięknych, poetyckich metaforach zapisała ulotność chwil, w tym i tych dla niej najpiękniejszych, które przeżyła w Storożce. Zmarła niespodziewanie po ataku kamieni żółciowych, w chwili gdy jej talent osiągnął apogeum. Krytycy nie mogli odżałować tej nagłej, niespodziewanej straty. Przemawiający nad jej grobem na Łyczakowie prof. Kazimierz Brończyk nazwał jej twórczość "złotą struną, którą niechcący przerwał skrzydlaty bożek snu Hypnos”. Sześćdziesiąt lat później wybitny filolog, Artur Hutnikiewicz, pisząc syntezę historii literatury polskiej, stwierdził, że twórczość Wolskiej mimo upływu lat nie traci nic ze swej świeżości uczuć i atrakcyjności.
Jej rodzicami chrzestnymi i stałymi gośćmi w domu byli świetny portrecista Henryk Rodakowski i poeta, publicysta Kornel Ujejski – romantyk, cieszący się w Galicji wyjątkową estymą, zwłaszcza po opublikowaniu poematów "Chorał” i "Maraton”. Storożka w lecie, a willa "Zaświecie” we Lwowie, gdzie Wolscy mieszkali przez pozostałe miesiące roku, bywały nie tylko salonami literackimi, ale też miejscem poetyckich spotkań awangardowej grupy "Płanetnicy”, do której należeli młodzi poeci, prozaicy i intelektualiści: Leopold Staff, Edward Porębowicz (poeta, ale też romanista, genialny tłumacz Dantego i Byrona, profesor uniwersytetu), Józef Ruffer, Antoni Stanisław Mueller, Jan Zahradnik, Kornel Makuszyński, Ostap Ortwin (znakomity krytyk). Tak więc życie Maryli Wolskiej upływało w klimacie wysokiej kultury artystycznej i intelektualnej. A ponieważ zbiegało się to z jej wyjątkową wrażliwością i oryginalnym talentem, musiało zaowocować znakomitymi utworami literackimi.
Najpopularniejszym dziełem Maryli Wolskiej był i jest tomik wierszy "Dzbanek malin”, wydany w 1929 r., w którym w pięknych, poetyckich metaforach zapisała ulotność chwil, w tym i tych dla niej najpiękniejszych, które przeżyła w Storożce. Zmarła niespodziewanie po ataku kamieni żółciowych, w chwili gdy jej talent osiągnął apogeum. Krytycy nie mogli odżałować tej nagłej, niespodziewanej straty. Przemawiający nad jej grobem na Łyczakowie prof. Kazimierz Brończyk nazwał jej twórczość "złotą struną, którą niechcący przerwał skrzydlaty bożek snu Hypnos”. Sześćdziesiąt lat później wybitny filolog, Artur Hutnikiewicz, pisząc syntezę historii literatury polskiej, stwierdził, że twórczość Wolskiej mimo upływu lat nie traci nic ze swej świeżości uczuć i atrakcyjności.
Mityczny świat Storożki
Obok baronów Groedlów to właśnie Maryla
Wolska, a później jej córka, Beata Obertyńska, odegrały największą rolę w
zmitologizowaniu Skolego i wprowadzeniu go do literatury polskiej.
Dom nad urwiskiem obrósł legendą właśnie dlatego, że przez dziesięciolecia był miejscem, gdzie w lipcu i sierpniu ściągała regularnie polska bohema artystyczna i intelektualiści, głównie ze Lwowa. Któż tam nie przyjeżdżał! Czasem na dzień, czasem na tydzień, a bywało, że i na cały sezon. Wśród przyjezdnych i bywalców w Storożce przeważali krewni artystycznej rodziny Młodnickich i Wolskich, ale również liczne grono ich przyjaciół i znajomych. Wśród nich, oprócz wymienionych wyżej poetów, Jan Kasprowicz – autor hymnów i rektor Uniwersytetu Lwowskiego, Władysław Bełza, który swój znany wiersz "Katechizm dziecka polskiego”, zaczynający się od słów "Kto ty jesteś? Polak mały...” dedykował najstarszemu synowi Maryli – Ludwikowi Wolskiemu.
Przyjeżdżali tam również rzeźbiarze i malarze, jak choćby Tomasz Dykas – autor pomników lwowskich, w tym na Łyczakowie, malarka Zofia Albinowska, która tam namalowała portret Staffa. Nie brakowało profesorów Politechniki Lwowskiej, chemików i mechaników zaprzyjaźnionych z Wacławem Wolskim, który w tym czasie prowadził wielkie wiercenia w Schodnicy i Borysławiu w poszukiwaniu ropy naftowej. Przyjeżdżał tam też Lucjan Tatomir - wybitny pedagog, publicysta, globtroter, autor poczytnej książki "Ferie alpejskie”. W Storożce bywał również uczeń Fryderyka Chopina, znakomity pianista, jeden z twórców polskiej szkoły pianistycznej, a zarazem kompozytor Karol Mikuli. Odwiedzał Storożkę również fotografik Arnold Penther, pierwszy narzeczony Maryli Wolskiej, i to on uwiecznił na zdjęciach ten niezwykły dom nad urwiskiem.
W Storożce Maryla Wolska urodziła swą córkę Beatę Obertyńską (1898-1980), również wybitną poetkę, ale też aktorkę i pisarkę, która po przejściu przez łagry Sybiru i po wyjściu stamtąd z armią Andersa zmarła na emigracji w Londynie, gdzie napisała m.in. wstrząsający pamiętnik "W domu niewoli”, będący jedną z pierwszych relacji o sowieckich łagrach w literaturze polskiej. Jest też w dorobku Beaty Obertyńskiej tom opowiadań "Ziarnka piasku”, w którym akcja dwóch z nich – "Storożka” i "Hryń i Antonina” – dzieje się w Skolem.
"Jeździliśmy tam – pisała Obertyńska – tylko na lato. »Na świeże powietrze« – jak lubiły mówić służące. Rokrocznie odkąd siebie pamiętam stacyjki od Lwowa do Skolego – recytowaliśmy po kolei, jak inwokację Litanii Loretańskiej”.
Storożka znalazła bardzo mocne odbicie w twórczości Maryli Wolskiej. W jednym z jej ostatnich wierszy, gdzie żegnała się ze światem, czytamy:
Nie wiem, jaki tam będzie świat
wtóry
Jakie grzesznych radości ominą
Moje niebo musi pachnieć
świerczyną
W moim niebie będą lasy i góry
I rzeka tam szumieć powinna
Ta jedna jedyna, ona
Ta jak żadna inna Zielona
To Opór był tą rzeką Zieloną, ze względu na kamienie tego koloru kryjące jego dno.
W lipcowe i sierpniowe dnie oraz wieczory Storożka tętniła życiem i gwarem. W wiklinowych, wyplatanych fotelach, na wygodnej, przestronnej werandzie toczyły się rozmowy, dyskusje, szkicowano landszafty, czytano na głos wiersze i opowiadania, śpiewano pieśni frywolne i patriotyczne oraz słuchano muzyki płynącej z wniesionego tam przez tragarzy w wielkim trudzie fortepianu, na którym koncertował Karol Mikuli. Ściany pokoi zdobiły obrazy, akwarele i sztychy m.in. Henryka Rodakowskiego, Kazimierza Sichulskiego, Zofii Albinowskiej oraz gospodarzy – Wandy, Karola i Maryli Młodnickich.
Dom nad urwiskiem obrósł legendą właśnie dlatego, że przez dziesięciolecia był miejscem, gdzie w lipcu i sierpniu ściągała regularnie polska bohema artystyczna i intelektualiści, głównie ze Lwowa. Któż tam nie przyjeżdżał! Czasem na dzień, czasem na tydzień, a bywało, że i na cały sezon. Wśród przyjezdnych i bywalców w Storożce przeważali krewni artystycznej rodziny Młodnickich i Wolskich, ale również liczne grono ich przyjaciół i znajomych. Wśród nich, oprócz wymienionych wyżej poetów, Jan Kasprowicz – autor hymnów i rektor Uniwersytetu Lwowskiego, Władysław Bełza, który swój znany wiersz "Katechizm dziecka polskiego”, zaczynający się od słów "Kto ty jesteś? Polak mały...” dedykował najstarszemu synowi Maryli – Ludwikowi Wolskiemu.
Przyjeżdżali tam również rzeźbiarze i malarze, jak choćby Tomasz Dykas – autor pomników lwowskich, w tym na Łyczakowie, malarka Zofia Albinowska, która tam namalowała portret Staffa. Nie brakowało profesorów Politechniki Lwowskiej, chemików i mechaników zaprzyjaźnionych z Wacławem Wolskim, który w tym czasie prowadził wielkie wiercenia w Schodnicy i Borysławiu w poszukiwaniu ropy naftowej. Przyjeżdżał tam też Lucjan Tatomir - wybitny pedagog, publicysta, globtroter, autor poczytnej książki "Ferie alpejskie”. W Storożce bywał również uczeń Fryderyka Chopina, znakomity pianista, jeden z twórców polskiej szkoły pianistycznej, a zarazem kompozytor Karol Mikuli. Odwiedzał Storożkę również fotografik Arnold Penther, pierwszy narzeczony Maryli Wolskiej, i to on uwiecznił na zdjęciach ten niezwykły dom nad urwiskiem.
W Storożce Maryla Wolska urodziła swą córkę Beatę Obertyńską (1898-1980), również wybitną poetkę, ale też aktorkę i pisarkę, która po przejściu przez łagry Sybiru i po wyjściu stamtąd z armią Andersa zmarła na emigracji w Londynie, gdzie napisała m.in. wstrząsający pamiętnik "W domu niewoli”, będący jedną z pierwszych relacji o sowieckich łagrach w literaturze polskiej. Jest też w dorobku Beaty Obertyńskiej tom opowiadań "Ziarnka piasku”, w którym akcja dwóch z nich – "Storożka” i "Hryń i Antonina” – dzieje się w Skolem.
"Jeździliśmy tam – pisała Obertyńska – tylko na lato. »Na świeże powietrze« – jak lubiły mówić służące. Rokrocznie odkąd siebie pamiętam stacyjki od Lwowa do Skolego – recytowaliśmy po kolei, jak inwokację Litanii Loretańskiej”.
Storożka znalazła bardzo mocne odbicie w twórczości Maryli Wolskiej. W jednym z jej ostatnich wierszy, gdzie żegnała się ze światem, czytamy:
Nie wiem, jaki tam będzie świat
wtóry
Jakie grzesznych radości ominą
Moje niebo musi pachnieć
świerczyną
W moim niebie będą lasy i góry
I rzeka tam szumieć powinna
Ta jedna jedyna, ona
Ta jak żadna inna Zielona
To Opór był tą rzeką Zieloną, ze względu na kamienie tego koloru kryjące jego dno.
W lipcowe i sierpniowe dnie oraz wieczory Storożka tętniła życiem i gwarem. W wiklinowych, wyplatanych fotelach, na wygodnej, przestronnej werandzie toczyły się rozmowy, dyskusje, szkicowano landszafty, czytano na głos wiersze i opowiadania, śpiewano pieśni frywolne i patriotyczne oraz słuchano muzyki płynącej z wniesionego tam przez tragarzy w wielkim trudzie fortepianu, na którym koncertował Karol Mikuli. Ściany pokoi zdobiły obrazy, akwarele i sztychy m.in. Henryka Rodakowskiego, Kazimierza Sichulskiego, Zofii Albinowskiej oraz gospodarzy – Wandy, Karola i Maryli Młodnickich.
Raj zbieraczy runa leśnego
Storożkę otaczał "istny ocean zieleni”,
wszędzie pachniała żywica świerkowa, a na nasłonecznionych wzgórzach
okalających Skole czuło się aromat macierzanki, poziomek i górskiej gencjany.
Był tam prawdziwy raj dla zbieraczy ziół i leśnego runa. W gorące letnie
wieczory w Storożce, podobnie jak w innych rozsianych wokół Skolego domach i
willach, w powietrzu unosiły się zapachy soków z malin, ostrężnic i jagód,
które wyciskały gospodynie, smażąc równocześnie dżemy, konfitury i różnego
rodzaju owocowe wiktuały. Z miedzianych rondli, żeliwnych i glinianych garnców
unosił się rajski aromat klarujących się musów jagodowych i malinowych wywarów.
Wszystkie te wakacyjne kulinarne poczynania trafiały później do literackich
opisów i do lirycznych wierszy, podobnie jak grzybobrania w Storożce, które
były tam szczególną atrakcją dla licznego towarzystwa.
Okolice Skolego zadziwiały bowiem urodzajem rydzów, maślaków, prawdziwków, czerwonych kozaków, podpieńków i gołąbków. Chłopki z sąsiednich wsi w barwnych wyszywanych koszulach przeczesywały te lasy, zbierając grzyby do szerokich chust i znosiły na targ do Skolego. Był tam jeden z największych targów grzybowych w całej Galicji. Zdarzało się, że sprzedawano na nim grzyby giganty, szczególnie czerwone kozaki i kasztanowe prawdziwki, które osiągały czasem kilogramową wagę. W pociętych jarami lasach skolskich spotkać można było grzybiarzy-turystów, którzy ściągali tam ze Lwowa, Stanisławowa, Stryja, Sambora, a wśród nich nie brakowało bywalców Storożki.
We wspomnieniach Beaty Obertyńskiej znajdujemy wiele literackich opisów grzybobrań. "Na grzyby szło się do dnia, kiedy las był siwy i kapał, a gałęzie z nocy powiązane jeszcze pajęczyną. Ze sobą – ani kosza, ani torby, żeby grzybów »nie spłoszyć«. Najwyżej z dużą kolorową chustką, do której zbierano grzyby. Bo grzyb to bardzo tajemnicza istota! Zwłaszcza prawdziwek. Jednych lubi, innych unika. Kto nie ma szczęścia do grzybów, może cały dzień wałęsać się po lesie i prawdziwka nie zobaczyć! (...) Powrót z lasu z grzybami bywał osobnym przeżyciem dla Storożki. Mimo porannej godziny kto żyw wylegał przed dom koło kuchni. Zaczynało się od selekcji: te do suszenia, te na marynatę, te na kolację”. Grzybobrania i wędrówki po lesie zapamiętał ze Skolego również prof. Kazimierz Żygulski – wybitny socjolog, później minister kultury, który z bratem Zdzisławem, historykiem sztuki, spędzał tam wakacje. I szczególnie utkwiły mu w pamięci wielkie, piękne motyle i ruchliwe salamandry przemykające między kamieniami.
Inną atrakcją dla letników w Skolem były kąpiele w Oporze, tej "Zielonej rzece”, którą szczególnie ukochała Maryla Wolska. Jej córka Beata wspominała: "Rzeka szła szerokim korytem, po kamienistym dnie, była miejscami płytka, miejscami głęboka, czasami rozlewała się płytko między niskimi brzegami, to znów spadała wodospadem. Każdy więc mógł wybrać, jaką kąpiel woli: czy taką z pływaniem z prądem i pod prąd, czy w huczącym ukropie wspienionych wodospadów, gdzie nie słyszało się własnych słów, krzyczanych do kogoś tuż obok”.
Okolice Skolego zadziwiały bowiem urodzajem rydzów, maślaków, prawdziwków, czerwonych kozaków, podpieńków i gołąbków. Chłopki z sąsiednich wsi w barwnych wyszywanych koszulach przeczesywały te lasy, zbierając grzyby do szerokich chust i znosiły na targ do Skolego. Był tam jeden z największych targów grzybowych w całej Galicji. Zdarzało się, że sprzedawano na nim grzyby giganty, szczególnie czerwone kozaki i kasztanowe prawdziwki, które osiągały czasem kilogramową wagę. W pociętych jarami lasach skolskich spotkać można było grzybiarzy-turystów, którzy ściągali tam ze Lwowa, Stanisławowa, Stryja, Sambora, a wśród nich nie brakowało bywalców Storożki.
We wspomnieniach Beaty Obertyńskiej znajdujemy wiele literackich opisów grzybobrań. "Na grzyby szło się do dnia, kiedy las był siwy i kapał, a gałęzie z nocy powiązane jeszcze pajęczyną. Ze sobą – ani kosza, ani torby, żeby grzybów »nie spłoszyć«. Najwyżej z dużą kolorową chustką, do której zbierano grzyby. Bo grzyb to bardzo tajemnicza istota! Zwłaszcza prawdziwek. Jednych lubi, innych unika. Kto nie ma szczęścia do grzybów, może cały dzień wałęsać się po lesie i prawdziwka nie zobaczyć! (...) Powrót z lasu z grzybami bywał osobnym przeżyciem dla Storożki. Mimo porannej godziny kto żyw wylegał przed dom koło kuchni. Zaczynało się od selekcji: te do suszenia, te na marynatę, te na kolację”. Grzybobrania i wędrówki po lesie zapamiętał ze Skolego również prof. Kazimierz Żygulski – wybitny socjolog, później minister kultury, który z bratem Zdzisławem, historykiem sztuki, spędzał tam wakacje. I szczególnie utkwiły mu w pamięci wielkie, piękne motyle i ruchliwe salamandry przemykające między kamieniami.
Inną atrakcją dla letników w Skolem były kąpiele w Oporze, tej "Zielonej rzece”, którą szczególnie ukochała Maryla Wolska. Jej córka Beata wspominała: "Rzeka szła szerokim korytem, po kamienistym dnie, była miejscami płytka, miejscami głęboka, czasami rozlewała się płytko między niskimi brzegami, to znów spadała wodospadem. Każdy więc mógł wybrać, jaką kąpiel woli: czy taką z pływaniem z prądem i pod prąd, czy w huczącym ukropie wspienionych wodospadów, gdzie nie słyszało się własnych słów, krzyczanych do kogoś tuż obok”.
Dobosiewiczowie – opiekunowie Storożki
Storożka tętniła życiem w lecie. W
zimie wyludniała się zupełnie. Czasem zostawała tam tylko któraś z ciotek Młodnickich.
I wtedy opiekę domu nad urwiskiem sprawował Andrzej Dobosiewicz wspomagany
przez żonę Teklę. Przyjaźń Młodnickich z Dobosiewiczami zaczęła się od
nieszczęścia. W nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek roku 1888 wybuchł w
Skolem potężny pożar, który do rana strawił prawie połowę miasteczka. Płomienie
gnane wiatrem zapędziły się aż do sąsiedniej wsi Dębina, gdzie później domek
letniskowy wybudowała rodzina poety Stanisława Gottfrieda. W Skolem domy
straciło ponad 200 rodzin, wśród nich Dobosiewiczowie, których znali Młodniccy,
bowiem Andrzej, z zawodu szewc, nie tylko robił świetne buty, ale jako człowiek
uczynny pomagał właścicielom Storożki przy różnych okazjach, m.in. przy zakupie
ziemi.
Gdy więc Dobosiewiczom pożar strawił dach nad głową, Młodniccy zaproponowali im, aby na czas odbudowy zamieszkali w części gospodarczej Storożki. Wtedy to Andrzej i Tekla sprowadzili się do Storożki z synkiem Stasiem. I to dało – jak napisała w swych wspomnieniach Beata Obertyńska – "początek już nie znajomości, ale do trzeciego pokolenia trwającej przyjaźni z tymi najzacniejszymi, szanowanymi ludźmi, od których Storożka na przestrzeni półwiecza doświadczyła niezliczonych dowodów sąsiedzkiej życzliwości i oddania”.
Dobosiewiczowie mieszkali w Storożce przeszło dwa lata, do czasu, gdy w miasteczku odbudowali swój dom. Tam urodził się ich drugi syn, Jan Dobosiewicz (1890-1982), którego Beata Obertyńska nazywała "nie tyle mlecznym, co gontowym bratem, bo urodził się pod tymi samymi gontami co ja”. Lata dzieciństwa Beaty i Jana związały ich na całe życie. I gdy później on mieszkał w Bytomiu, a ona była znaną emigracyjną poetką i pisarką, korespondencja między nimi nie zamilkła. Tylko dla ochrony Jana przed szykanami ze strony władz Polski Ludowej Beata, pisząc z Londynu do Jana w Bytomiu, podpisywała swe listy pseudonimem Beata Storożańska. Niektóre z tych listów przechowywane są obecnie w Opolu przez bratanka Jana, Adama Dobosiewicza.
Jan Dobosiewicz był absolwentem szkół rzemieślniczo-artystycznych we Lwowie i Wiedniu. Założył w Skolem warsztat ślusarski, w którym wytwarzał różne przedmioty: kasy ogniotrwałe, wybielał kotły oraz wyrabiał na specjalne zamówienie zdobne klamki, grawerowane wizytówki i balkony do bogatych willi. Był zapalonym harcerzem i organizatorem skolskiego Związku Strzeleckiego. Zimową porą opiekował się Storożką. Miał klucze do domu. Gdy przyjeżdżali tam goście, prowadził księgę meldunkową. Czasem odwoził kogoś na dworzec. Zdarzało się, że od malarzy otrzymywał w prezencie obraz. W czasie wielkiej wojny walczył w legionach Piłsudskiego, a później był radnym miasta Skole. Po wojnie los rzucił go do Bytomia, gdzie przy szkole zawodowej prowadził warsztaty. Jego córka Helena (ur. 1924), ekonomistka, mieszka dziś w bytomskim Domu Kombatanta.
Przed II wojną w Skolem mieszkało kilka rodzin Dobosiewiczów, w sumie ponad 70 osób. Większość po wojnie osiadła na Śląsku. Spośród nich Mieczysław Dobosiewicz (1900-1962), młodszy brat Jana, w Opolu. Kontynuował tu swój zawód maszynisty. Przed wojną, kursując na trasie Lwów - Stryj - Stanisławów, należał do elity kolejarskiej. Zarabiał 500 zł miesięcznie. Dla porównania nauczyciel otrzymywał wówczas pensję ok. 150 złotych. Z Opolem związali się też dwaj jego synowie – Marian (ur. 1928) – leśnik, ekonomista i Adam (ur. 1931) – chemik, długoletni nauczyciel chemii w Zespole Szkół Ekonomicznych w Opolu, aktywny członek towarzystw kresowych i kronikarz swej rodziny, przechowujący pamiątki. Wnuczką Mieczysława jest znana opolska anglistka, prof. Ilona Dobosiewicz – prodziekan Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Opolskiego, wybitna znawczyni angielskich powieści XIX-wiecznych pisanych przez kobiety, a zwłaszcza twórczości Jane Austen i Mary Evans.
W Skolem mieszkał również Rudolf Dobosiewicz (1900-1986), wybitny działacz PPS w tamtym regionie, mocno związany w młodości z harcerstwem, ruchem strzeleckim i piłsudczykami. W latach trzydziestych, nie godząc się z polityką Marszałka, stał się jego ostrym krytykiem. Związał się wówczas blisko z Ignacym Daszyńskim, narażając się władzom sanacyjnym. Od tej pory prewencyjnie przed każdym 1 Maja zamykano go w areszcie. W 1936 r. jako sekretarz PPS w Skolem wziął udział w demonstracjach we Lwowie, podczas których było wiele ofiar śmiertelnych. Za przemówienie na wiecu, które konfidenci uznali za podburzające do rozruchów, został zamknięty na trzy lata więzienia w Drohobyczu. Celę więzienną otworzył mu wybuch wojny. Wrócił wówczas do Skolego, gdzie w czasie okupacji hitlerowskiej uratował 15 Żydów, za co otrzymał tytuł "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”.
Po wojnie osiadł w Szubinie pod Bydgoszczą. Trzech jego synów zostało inżynierami. Z rodziny Dobosiewiczów wywodzi się również urodzona w Kałuszu Zenobia Pełka – długoletnia kadrowa w Wydziale Oświaty w Opolu i nauczycielka w opolskich szkołach dla dorosłych.
W Skolem urodziła się też Zofia Szportiak, która po wojnie trafiła do Opola i tu spotkała Andrzeja Szpakowskiego. Oboje byli uczniami opolskich liceów. Ich synem jest Dariusz Szpakowski – znany długoletni komentator sportowy TVP.
Gdy więc Dobosiewiczom pożar strawił dach nad głową, Młodniccy zaproponowali im, aby na czas odbudowy zamieszkali w części gospodarczej Storożki. Wtedy to Andrzej i Tekla sprowadzili się do Storożki z synkiem Stasiem. I to dało – jak napisała w swych wspomnieniach Beata Obertyńska – "początek już nie znajomości, ale do trzeciego pokolenia trwającej przyjaźni z tymi najzacniejszymi, szanowanymi ludźmi, od których Storożka na przestrzeni półwiecza doświadczyła niezliczonych dowodów sąsiedzkiej życzliwości i oddania”.
Dobosiewiczowie mieszkali w Storożce przeszło dwa lata, do czasu, gdy w miasteczku odbudowali swój dom. Tam urodził się ich drugi syn, Jan Dobosiewicz (1890-1982), którego Beata Obertyńska nazywała "nie tyle mlecznym, co gontowym bratem, bo urodził się pod tymi samymi gontami co ja”. Lata dzieciństwa Beaty i Jana związały ich na całe życie. I gdy później on mieszkał w Bytomiu, a ona była znaną emigracyjną poetką i pisarką, korespondencja między nimi nie zamilkła. Tylko dla ochrony Jana przed szykanami ze strony władz Polski Ludowej Beata, pisząc z Londynu do Jana w Bytomiu, podpisywała swe listy pseudonimem Beata Storożańska. Niektóre z tych listów przechowywane są obecnie w Opolu przez bratanka Jana, Adama Dobosiewicza.
Jan Dobosiewicz był absolwentem szkół rzemieślniczo-artystycznych we Lwowie i Wiedniu. Założył w Skolem warsztat ślusarski, w którym wytwarzał różne przedmioty: kasy ogniotrwałe, wybielał kotły oraz wyrabiał na specjalne zamówienie zdobne klamki, grawerowane wizytówki i balkony do bogatych willi. Był zapalonym harcerzem i organizatorem skolskiego Związku Strzeleckiego. Zimową porą opiekował się Storożką. Miał klucze do domu. Gdy przyjeżdżali tam goście, prowadził księgę meldunkową. Czasem odwoził kogoś na dworzec. Zdarzało się, że od malarzy otrzymywał w prezencie obraz. W czasie wielkiej wojny walczył w legionach Piłsudskiego, a później był radnym miasta Skole. Po wojnie los rzucił go do Bytomia, gdzie przy szkole zawodowej prowadził warsztaty. Jego córka Helena (ur. 1924), ekonomistka, mieszka dziś w bytomskim Domu Kombatanta.
Przed II wojną w Skolem mieszkało kilka rodzin Dobosiewiczów, w sumie ponad 70 osób. Większość po wojnie osiadła na Śląsku. Spośród nich Mieczysław Dobosiewicz (1900-1962), młodszy brat Jana, w Opolu. Kontynuował tu swój zawód maszynisty. Przed wojną, kursując na trasie Lwów - Stryj - Stanisławów, należał do elity kolejarskiej. Zarabiał 500 zł miesięcznie. Dla porównania nauczyciel otrzymywał wówczas pensję ok. 150 złotych. Z Opolem związali się też dwaj jego synowie – Marian (ur. 1928) – leśnik, ekonomista i Adam (ur. 1931) – chemik, długoletni nauczyciel chemii w Zespole Szkół Ekonomicznych w Opolu, aktywny członek towarzystw kresowych i kronikarz swej rodziny, przechowujący pamiątki. Wnuczką Mieczysława jest znana opolska anglistka, prof. Ilona Dobosiewicz – prodziekan Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Opolskiego, wybitna znawczyni angielskich powieści XIX-wiecznych pisanych przez kobiety, a zwłaszcza twórczości Jane Austen i Mary Evans.
W Skolem mieszkał również Rudolf Dobosiewicz (1900-1986), wybitny działacz PPS w tamtym regionie, mocno związany w młodości z harcerstwem, ruchem strzeleckim i piłsudczykami. W latach trzydziestych, nie godząc się z polityką Marszałka, stał się jego ostrym krytykiem. Związał się wówczas blisko z Ignacym Daszyńskim, narażając się władzom sanacyjnym. Od tej pory prewencyjnie przed każdym 1 Maja zamykano go w areszcie. W 1936 r. jako sekretarz PPS w Skolem wziął udział w demonstracjach we Lwowie, podczas których było wiele ofiar śmiertelnych. Za przemówienie na wiecu, które konfidenci uznali za podburzające do rozruchów, został zamknięty na trzy lata więzienia w Drohobyczu. Celę więzienną otworzył mu wybuch wojny. Wrócił wówczas do Skolego, gdzie w czasie okupacji hitlerowskiej uratował 15 Żydów, za co otrzymał tytuł "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”.
Po wojnie osiadł w Szubinie pod Bydgoszczą. Trzech jego synów zostało inżynierami. Z rodziny Dobosiewiczów wywodzi się również urodzona w Kałuszu Zenobia Pełka – długoletnia kadrowa w Wydziale Oświaty w Opolu i nauczycielka w opolskich szkołach dla dorosłych.
W Skolem urodziła się też Zofia Szportiak, która po wojnie trafiła do Opola i tu spotkała Andrzeja Szpakowskiego. Oboje byli uczniami opolskich liceów. Ich synem jest Dariusz Szpakowski – znany długoletni komentator sportowy TVP.
Dzięki uprzejmości Pana Jana Forowicza, mogę zamieścić nowe informacje dotyczące
Rodziny Dobosiewiczów i Kurynczyców, moich praprzodków po kądzieli:
Monika
-
Alina
- Helena rodowe
Schienbein
-
Józefa rodowe Kurynczyc
- Maria rodowe Dobosiewicz
żona
Franciszka Kurynczyc
siostra Jana Dobosiewicza
ciotka Heleny Dobosiewicz córki Jana
( na zdjęciu w
pierwszym rzędzie)
Właśnie z Panią Helenką Dobosiewicz rozmawiał
telefonicznie Pan Jan Forowicz.
Oto informacje o mojej kresowej rodzinie,
opowiedziane przez Panią Helenę:
"Pani Helena pamięta Kuryńczyców. Jej ciocia (siostra wspaniałego Jana Dobosiewicza) wyszła za mąż za pana o tym nazwisku, podobno pochodzenia włoskiego, z zawodu inkasenta lub pracownika temu podobnej profesji. Brat p. Kuryńczyca, był ponoć bardzo utalentowanym muzykiem. Pani Kuryńczyc de domo Dobosiewicz, urodziła dwoje dzieci Stanisławę i Czesława. Stasia ukończyła KUL. Czesio pracował jako maszynista.Na jednej z fotografii p.Helcia siedzi w pierwszym rzędzie na środku. Obok niej siedzi Czesio. W drugim rzędzie mała Stasia na kolanach mamy ( Marii Dobosiewicz po mężu Kurynczyc). Po wojnie Kuryńczycowie osiedli w Szczecinku. Kontakty z Dobosiewiczami osłabły. Stanisława i Czesław umarli.”
A oto kilka słów
uzupełnienia z mojej strony. Raz jeszcze przejrzałam moje notatki i wiele
rzeczy się pokrywa, chociaż jest parę miejsc niejasnych…
1. Moja babcia,
rocznik 1928 była na pogrzebie swojej babci Marii właśnie jako dziecko, przed wojną,
a na zdjęciu z 1934 Maria wygląda na młodą jeszcze kobietę, a umarła niedługo
potem, bo gdzieś w latach 1934 – 1939. W czasie wojny już na pewno nie żyła.
2. Nie wiem na pewno, czy starsza Pani na fotografii, to
matka Marii, która zginęła w czasie bombardowania Skolego?
3. Wiem od mojej babci Helusi Gruszczyńskiej rodowe
Schienbein ( wczoraj upłynęła 86 rocznica jej urodzin ur. w Klimcu 22. 02.1928
rok), że jej babcia – Maria wyszła za mąż za Włocha ( Italiano) Franciszka (
imiona spisałam z aktu zgonu jej matki, a córki Marii i Franciszka – Józefy,
ur. 29 stycznia 1901, zm. w Szczecinku 8 września 1969 roku.)
4. Nie wiedziałam, że pradziadek Kurynczyc miał brata! Do
tego uzdolnionego muzycznie, ale faktem jest, że babcia i jej bracia byli
bardzo uzdolnieni muzycznie, grali na instrumentach ( gitara, mandolina…) a
także na nosie! Fakt autentyczny. Oni wszyscy siadali i zaciskając płatki nosa
palcami, wydobywali dźwięki. (Zdjęcia na blogu zamieszczone w zakładce Skole),
brat babci Zbigniew ( rodzina mieszka w Szczecinku) z grupą młodych ludzi, z
gitarą http://rebizantsiwilo.blogspot.com/p/blog-page.html
Więc jakieś muzyczne geny Włochów?
5. Zastanawiam się, czy Maria Dobosiewicz, ciocia pani
Helenki, a moja praprababcia nie wyszła za mąż dwukrotnie? Raz za Włocha „muzyka”(
uzdolnienia wnuków po dziadku Kurynczycu?) i drugi raz za brata Kurynczyca „
inkasenta”, z którym mogła mieć dwoje młodszych dzieci?Czesia i Stasię?
6. Idąc tym tropem, myślę o takiej możliwości
dlatego, że prababcia Józefa, córka Marii urodziła się w 1901 roku i miała z
pewnością siostry ( chyba trzy: jedna mieszkała w Stryju, być może wyszła za człowieka
o nazwisku Konik, albo była to jeszcze inna siostra, jedna była w Kanadzie po
wojnie gdzie pracowała w fabryce guzików i była jeszcze siostra mieszkająca na
wsi Skole miasto, Skole wieś, która miała męża Ukraińca, i dwie córeczki Wisię
i Jadwisię, które banderowcy zamordowali siekierami, jak cała rodzinę i
wrzucili do studni) Zatem 6. Pani Helenka nie wspomina innych dzieci Marii,
jedynie Czesia i Stasię, a przecież moja prababcia Józefa była jej córką, do
tego jej zdjęcie z młodości jest łudząco podobne do Marii na zdjęciu rodziny
Dobosiewiczów! Chyba, że…zdjęcie które posiadam to nie Józefa w młodości tylko
Maria? Nie matka mojej babci, tylko jej babcia? W obu wypadkach pewne jest, że
wszystko się zgadza.
7. Ile dzieci miała Maria? Kiedy się urodziły i jakie nosiły
imiona? ( według moich informacji, były to córki, Czesio byłby jedynym synem)
8. A wniosek, że Maria mogła wyjść ponownie za mąż pochodzi
stąd, że jak opowiadała mi babcia, jej dziadek Włoch Kurynczyc, nie pozwalał
wyjść za mąż za Niemca ( Jakoba Schienbeina), swojej córce Józefie i „ na łożu
śmierci „ jej tego zabraniał. Czy umarł ok. 1920 roku, czy później?
9. Fakty są takie, że Józia nie posłuchała ojca i za Jakoba
wyszła, ich najstarsza córka Janka miała w 1939 roku ok. 18 lat, moja babcia
urodzona w 1928 jest najmłodsza. A na fotografii Dobosiewiczów z 1934 roku, dziadek
Kurynczyc żyje i wygląda na młodego człowieka. Zatem albo ja źle zrozumiałam
słowa babci, albo po jego śmierci wdowa wyszła za młodszego brata, bo przecież
tak bywało.
10. O pradziadku wiem także, że był majętny, miał
kamieniołomy? I „ grał namiętnie w karty, przez co stracił majątek”.
11. W tym miejscu tylko jedna sprawa psuje moją tezę o dwóch
mężach – braciach Włochach Kurynczyc, mianowicie imię Franciszek. Na akcie
zgonu Józefy, ojciec ma na imię Franciszek i na fotografii Dobosiewiczów, też
pisze Franciszek, w takim razie byłby to ten sam Franciszek Kurynczyc, który
zmarł po 1934 roku.
INFORMACJE ZOSTANĄ ZMIENIONE W CHWILI, GDY ZOSTANĄ
ZAKTUALIZOWANE
Maria (Dobosiewcz) Korincic/Kurynczyc
żona Franciszka, matka Józefy, babcia Heleny
żona Franciszka, matka Józefy, babcia Heleny
Józefa Kurynczyc która była w 1934 roku mężatką ( żoną Jakuba Schienbein) a moja babcia Helena, jej córka, miała w tym czasie 6 lat. Myślę, że na zdjęciu Rodziny Dobosiewiczów znajduje się najmłodsze rodzeństwo Józefy: Stanisława i Czesiu, wiem z rodzinnych przekazów, że były jeszcze co najmniej dwie siostry, wiekiem zbliżone do urodzonej w 1901 roku Józefy.
Zdjęcie wykonano w Skolem w 1934 roku i znalazło się w moich zbiorach dzięki nieocenionej pomocy
Ks. Łukasza Walawskiego z parafii w Skolem.
Wraz z Ks. Łukaszem Walawskim, proszę o wsparcie remontu kościoła w Skolem, poprzez odwiedziny tego pięknego, kresowego miasta oraz parafii, gdzie znajduje się 20 miejsc noclegowych i można skorzystać z gościnności na przykład podczas wyprawy w Bieszczady. 21.09.2014 przypada 20 - lecie konsekracji kościoła.
Moja babcia Helena, córka Józefy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz