Kudyba




Moja babcia Stanisława Rebizant (rodowe Kudyba), córka Michała Kudyby ( z Rudy Różanieckiej)     i Stefanii Radwańskiej ( Borki Dominikańskie) urodzona 10 września 1931 roku w Borkach Dominikańskich, parafia Brzuchowice, powiat Lwów, woj. lwowskie.



Moi prapradziadkowie, dziadkowie babci Stanisławy:

AGNIESZKA I JAN RADWAŃSKI

mieli troje dzieci, trzy córki:

STEFANIA moja prababcia
Maria i Zofia

STEFANIA i MICHAŁ KUDYBA
Moi pradziadkowie, rodzice babci Stasi,
mieli jedenaścioro dzieci, dwa razy bliźnięta:

Tadeusz ur. 1925
Kazimierz ur. 1927
Władysław ur. 1929
STANISŁAWA ur.1931
Helena ur. 1933
Franciszka 1935
 Edward 1939
Wojciech i Elżbieta ur. 1942
Franciszek ur. 1946
i jedno z bliźniąt, które zmarło w dzieciństwie






Edward Kudyba

  Elżbieta Kudyba

Franciszka Kudyba z dziećmi

  Siostry cioteczne babci

 
Władysław Kudyba (1929 - 2013)

 Władysław Kudyba z wnuczką Agatką

Za sprawą poniższego artykułu poznałam moją kuzynkę Agatę,
która jest wnuczką Władysława Kudyby, brata mojej babci Stanisławy z domu Kudyba. 
Ja i Agata urodziłyśmy się 9 maja 1975 roku:)


Wspomnienia, autorstwa Władysława Kudyby, brata mojej babci Stanisławy, ukazały się w Gazecie Lubuskiej i są relacją świadka tamtych, wojennych wydarzeń oraz nową odsłoną w mojej rodzinnej historii po mieczu.

Wasze Kresy. Spotkałem tam bohatera

Dodano: 23 kwietnia 2013, 1:00 Autor: Władysław Kudyba, czytelnik ze Świebodzina

Borki Dominikańskie leżą w gminie Brzuchowice, dawnej gminie wiejskiej w powiecie lwowskim. Gminę utworzono 1 sierpnia 1934 r. w ramach reformy na podstawie ustawy scaleniowej z dotychczasowych gmin wiejskich: Borki Dominikańskie, Borki Janowskie, Brzuchowice, Hołosko Wielkie, Kościejów, Kozice, Rokitno, Rzęsna Polska, Rzęsna Ruska, Wólka Hamulecka, Zarudce, Zaszków, Zawadów. Pod okupacją niemiecką gminę zniesiono, włączając ją do nowo utworzonych gmin Zaszków i Janów...

Jak w swoich wspomnieniach pisze pan Władysław "najpierw ziemie te zajęte były przez ZSRR, tysiące Polaków wywieziono na Sybir. Chociaż z naszych Borków Dominikańskich nikogo nie wywieziono NKWD robiło swoje, wszędzie, nawet na poczcie pracowały osoby władające językiem rosyjskim. Mówię o poczcie, bo chodziłem tam nadawać paczki żywnościowe (dla zesłańców - dop. red.) na adres, który rodzice otrzymali od osób wiarygodnych. Mój kolega, Wilhelm Dąbrowski był w obozie w Workucie i mówił mi, że jeden raz otrzymał paczkę. Dziś jestem przekonany, że moje paczki zabierali Rosjanie lub pracownicy poczty. Byłem wzywany w tej sprawie przez władze ZSRR. Nasi sąsiedzi, też Polacy, na wskazane adresy takie paczki również wysyłali.

W czerwcu 1941 roku wtargnęli do nas jako zaborcy żołnierze hitlerowscy - nastąpiły okrutne czasy dla nas Polaków i dla Żydów. W 1942 roku Żydzi zostali spędzeni do gett. Takie getto powstało u nas, w Brzuchowicach, gdzie zajęto kilkanaście domów. Z kilkunastu domów usunęli Polaków, nawet mojego wujka Kościaka przesiedlili do Willi Stefa w Brzuchowicach. Teren getta nie był otoczony ani murem, ani drutem. Tam też znaleźli się nasi znajomi Majzełes, Sztamer, Horszko i inni. Do pilnowania mieszkańców getta Niemcy skierowali tu policjantów ukraińskich, wielu też znałem. Wiele razy z moją mamą braliśmy coś do jedzenia i udało nam się uprosić znajomych policjantów i oni nas wpuszczali. Nie było tam łóżek, siedzieli na podłodze na różnych deskach. Solka Majzełes mówi do mojej mamy - Pani Stefanio to już nasz koniec - i mocno płakała. (...) Służba SS zwoływała Żydów na apele, coś do nich mówili, krzyczeli. Getto zostało zlikwidowane w czerwcu 1943 roku. Wszystkich rozstrzelali blisko getta. Przez kilka dni ciała było widać, a doły były duże. Mówiono, że rozstrzelano 800 osób - dzieci, kobiety i mężczyzn. Ciała te później inni Żydzi ładowali na samochody i wywieźli do Lwowa. Jak mówili ukraińscy policjanci z tych ciał zrobiono mydło”. Pan Władysław opisuje także wstrząsające sceny, których był świadkiem. Najpierw masowych rozstrzeliwań, a później gehenny jaką były transporty do obozu koncentracyjnego w pobliskim Bełżcu.
"Wśród Polaków wytworzył się wielki strach, bo słyszało się, że Polacy w odległych wsiach są mordowali - banderowcy zbierają się w lasach i coś omawiają - wszyscy już się boimy. Jest początek 1944 roku, a z tatą nadal chodzimy do pracy. W naszej brygadzie było około 10 robotników leśnych, nas, Polaków było czterech. W maju, pod koniec pracy, rozmawia z tatą pan Roman Jaremko. Gdy zbliżyłem się do nich usłyszałem tylko tyle: "Michał nie mów nikomu, że to ja tobie powiedziałem”. Gdy wracaliśmy do domu tato mi powiedział, że jutro wyjedziemy z Borek do wujka Kościaka, który mieszkał w Brzuchowicach. Rozmowa z Jeremką była przeprowadzona 7 maja 1944 roku, a 8 maja musieliśmy o godz. 8.00 uciec, opuścić swoje domostwo. Tato chodził i zawiadamiał sąsiadów Polaków o naszym tragicznym położeniu. Przystąpiliśmy do przygotowań do wymarszu. Tato pozabijał króliki, kury i zapakował je do worka. Prawie nikt z nas nie spał, zasnęły tylko maluchy - Ela i Wojtek (rocznik 1942) oraz Edek (1939). Byliśmy w okrutnym strachu, całe ciało się trzęsło. Uszykowaliśmy się do wymarszu. Trzeba sobie wyobrazić ten marsz - wszyscy płaczemy, boimy się, że nas zabiją. Przodem tato prowadzi naszą krowę, mama niesie małą Elę, siostra Staszka (rocznik 1931) niesie na plecach Wojtka. Kazik (1927) niesie zapakowaną pościel. Hela (1933) i Frania (1935) niosą ubrania. Ja niosę żywność, około 20 kg. Droga nie jest długa, około 1,5 km. Nasz orszak sunie drogą i czytamy na sztachetach ogrodzeń polskich obejść "Lachy za San”. Dotarliśmy do cioci i wujka Kościaków około 8.00. Tu dopiero był płacz. Były nas razem trzy rodziny, łącznie 19 osób. Podczas tego marszu Ukraińcy - banderowcy nie współczuli nam, ale nie strzelali do nas. Nasi sąsiedzi Polacy w podobny sposób wędrowali, aby zachować życie. Sąsiedzi, którzy mieli konie, jechali furmankami z załadowanymi wozami i zdążali do swoich bliskich w Brzuchowicach, Rzęsnej Polskiej lub Hołosku. Nasze domy zostały puste - drzwi i okna pozamykane (...) Gdybyśmy nie uciekli to banderowcy by nas wymordowali”.
Brzuchowice, o których pisze pan Władysław to w dobie II Rzeczpospolitej modny podlwowski kurort. W historii zapisał się kilka razy, a raz nawet w historii kryminalnej. Tutaj miał swoją willę znany architekt inżynier Zaremba. Pech chce, że jako guwernantkę zatrudnił Ritę Gorgonową... Tak, tak to w tej willi dochodzi do słynnego zabójstwa nastoletniej córki Zaremby, które daje początek "sprawie Gorgonowej”, która elektryzowała Polske na początku lat 30. minionego wieku.

"Wujek Kościak pracował jako kolejarz, starał się, aby faszyści przyznali mu wagon bydlęcy, by wyjechać w jego rodzinne strony do Rączny w powiecie przeworskim. Taki wagon od Niemców otrzymał i my w czerwcu 1944 roku wyjechaliśmy przez Rawę Ruską. Tam staliśmy całą noc nim ruszyliśmy dalej, a miejscowi kolejarze opowiadali, że był wypadek zamordowania Polaków przez banderowców. Zabitych było 12 osób. W Rączynie było nam bardzo ciężko żyć. Staszka, Helka i Franka chodziły po ludziach, aby dali jakieś produkty - ziemniaki, mąkę, kaszę, chleb. Płakały, ale chodziły. Kazik pracował u kuzyna wujka, ja poszedłem do znajomych Kościaka i byłem tam prawie do końca lipca 1944.

Po wyzwoleniu, czy to był lipiec, czy sierpień nie pamiętam, wjechały czołgi i ludność rzucała kwiaty na czołgistów armii ZSRR. Wujkowie i mój tato uradzili, że wujek Kurka, mój tato i ja idziemy do Przemyśla, a to sporo kilometrów. Przeszliśmy San po zaminowanym moście, ułożone były bele i deski, tak, że dało się przejść. Szliśmy w kierunku Lwowa do Borek, bo myśleliśmy, że po wojnie to będzie jak dawniej. Jechało wiele aut rosyjskich i jedno zabrało nas. (...) Udaliśmy się do Borka do mamy wujka Kurki - po powtórnym wyjściu za mąż nazywała się Kozopas i została Ukrainką. W domu była sama. Wujek i mój tato po dwóch dniach udali się do Rączyny po swoje rodziny. Ale tak się nie stało.

Wyczytałem w gazecie, że powstała Ukraińska Socjalistyczna Republika Rad - rodzice i wujek z rodziną byli w Polsce, a ja zostałem na Ukrainie - podjąłem pracę w lesie. Banderowcy są wystraszeni. Chwilowo panuje spokój. Ale to nie była prawda. W październiku 1944 roku zamordowali naszego sąsiada Józefa Mazura, strzałem przez okno. Również wymordowali całą rodzinę Grabków - cztery osoby, zabici rodzice i ich synowie Henio i Tadzik. Przeżył półtoraroczny brat.

Wiosną 1945 roku wyjechałem z Borek do naszego sąsiada Jana Drozdy, który nadal mieszkał w Brzuchowicach. Musiałem to zrobić, bo banderowcy zaczęli mordować nawet żołnierzy ZSRR. U Drozdy przebywałem aż do grudnia 1945 roku. Synowi Jana, Michałowi, pomagałem wykonywać buty, bo on był szewcem. W grudniu 1945 roku w ramach repatriacji wyjechaliśmy transportem kolejowym do Polski. Z uwagi na to, że pociąg miał postój w Bełżcu tutaj wysiadłem i udałem się pieszo do moich rodziców, którzy zamieszkali w miejscowości Robizanty...(...)

Wysuwam kandydaturę Romana Jeremko, jako dobrego Ukraińca, dużo ryzykował to on przysłużył się, że tak wielu nas Polaków pozostało przy życiu, był naszym, wybawcą. (...) W 1989 roku wraz z moją żoną odwiedziłem go. Mocno go ściskałem, obaj płakaliśmy, a ja jemu mocno dziękowałem, jak czyni się to bohaterom. To on jest bohaterem Ukrainy, a nie Stefan Bandera”.

http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=%2F20130423%2FREPORTAZ%2F130409661&fb

Spotkanie babci Stasi z bratem Władysławem na Rebizantach
zdjęcie z archiwum rodzinnego Agaty

Opowiada moja babcia, 
Stanisława Rebizant z domu Kudyba, 
zamieszkała we wsi Rebizanty ( Huta Szumy) w gminie Susiec.
 Nagranie z dnia 1 czerwca, 2013 roku


Moi rodzice to Stefania z domu Radwańska i Michał Kudyba. Mama urodziła się w Borkach Dominikańskich pod Lwowem, a tata w Hucie Różanieckiej[i]. Poznał moją mamę, kiedy przychodził do Lwowa, szukać pracy i tutaj ożenił się i został. Tato pracował w kamieniołomach. Bliziutko od domu miał, była rzeka zaraz, las i kamieniołomy. Nie tylko on tak chodził za pracą, wielu jego kolegów także. Od Huty Różanieckiej do Lwowa było ok. 100 km i wszyscy szli pieszo. Znałam tych ludzi, którzy chodzili. Poumierało już wszystko. Tato w czasie II wojny był w domu. Za kawalera był sześć lat w wojsku. Było w domu takie zdjęcie, na którym tato był w mundurze na koniu, a w tle był ogromny baobab, ale zdjęcia tego nie mam. Tato Służył w Armii Hallera i był w Afryce.

Borki Dominikańskie[ii]
Było nas w domu jedenaścioro rodzeństwa. Urodziłam się w 1931 roku w Borkach Dominikańskich. Mieszkaliśmy na Borkach. Teraz już tego domu nie ma. Już jest plac kupiony, jest nowy dom i nas zapraszali, żebyśmy przyjechali zobaczyć za dwa lata.[iii] Mieliśmy jechać odwiedzić. Nasz dom na Borkach miał dwa pokoje i kuchnię w środku. I duża sień była i piwnica pod domem. Nie był taki mały dom. Tato sam go wybudował. Znałam tych ludzi, którzy chodzili. Poumierało już wszystko. Tato Michał Kudyba, pracował w kamieniołomach. Bliziutko od domu miał, była rzeka zaraz, las i kamieniołomy. W tym domu na Borkach mieszkaliśmy do 1945 roku. Jak byłam mała, to mnie ciocia zabrała do siebie. Ciocia miała tylko dwie córki, a mama nas dużo. Byłam tam osiem lat. Tam chodziłam do przedszkola, do szkoły. Ciocia też mieszkała na Borkach. Ciocia miała na imię Zosia. Druga siostra mamy miała na imię Marysia. Potem pojechaliśmy do Runczyny. Tam byliśmy rok. A z tej wioski pochodził wujek, mojej mamy siostry mąż.  I tam już poszłam na służbę, poszła też moja siostra Helka i dwaj starsi bracia.

Przesiedlenia, 1945 rok
W 1945 roku, zaczęli nas przesiedlać na Zachód. Mój tato pochodził z Huty Różanieckiej i tam nas urząd skierował. W tym czasie wywożono ludność ruską z Rebizantów, Huty, Korkoszy i innych wiosek na Wschód. Część wyjechała na Ukrainę, część została i przeszła na katolicyzm. Mieszkańcy wsi Rebizanty, zaraz koło Huty Różanieckiej położonej, to byli w większości Rusini, grekokatolicy(unici), chodzili do cerkwi w Hucie Różanieckiej[iv]. Dopiero nasiedleńcy, tacy jak my, to byli Polacy. Niedaleko cerkwi w Hucie Różanieckiej, stał dom rodzinny tata i tam mieszkał jego brat. Cerkiew spłonęła w czasie wojny i zostały tylko ruiny. Obok do dzisiaj jest cmentarz, ze starymi nagrobkami i nazwiskami wyrytymi po rusku. Tam chowali ludzi z okolicy. Dopiero potem wybudowano kościół katolicki i zrobiono cmentarz. Do tego czasu ludzi chowano w Płazowie[v].

Na Hutę Różaniecką jechaliśmy towarowym pociągiem. Tak nas przepychali na tych składnicach. Z Runczyny powieźli nas do Jarosławia i tam nas wyładowali. Na Hutę przywieźli nas furmankami, Huta była już wysiedlona. Zamieszkaliśmy najpierw u stryja Stanisława Kudyby, brata ojca. Teraz już po tym domu w Hucie nie ma śladu, teraz drugi stoi na tym miejscu. Mieszka tam jeszcze wnuk stryjka. Jest kawalerem. A potem dali nam gospodarkę na Rebizantach. 
Mój mąż, Piotr Rebizant, jak przyszedł do nas mieszkać, to był trzynasty. W końcu moi rodzice i rodzeństwo wyjechali na Zachód, pod Wrocław. Na Rebizantach zostałyśmy tylko ja i moja siostra Helka. Ja przeprowadziłam się w 1954 roku do wujka mojego męża, Jana Zaborniaka. Jak Niemcy spalili Olbrychtowo w 1939 roku, to też spalili dom Zaborniaków. Oni nie odbudowali domu, tylko piwnica się została i taką szopę postawili. Tak z desek tylko zbita. Jedno okno, jedne drzwi. Jedna izba. Nawet sieni nie było, dopiero myśmy przyszli i zrobili sień. A potem dom wybudowaliśmy w którym do dzisiaj mieszkam.
Rebizanty 1945 rok 
I potem z Huty Różanieckiej poszliśmy mieszkać na Rebizanty. Mieszkaliśmy zaraz koło drogi, w jednym z rusińskich domów, a tych, co mieszkali, przesiedlono na Ukrainę.  Sołtys nas do tego domu przydzielił. Było tam bardzo biednie, dużo biedniej niż w Borkach. Jedna izba. Łóżka wokół stały, stołu nie było. I była taka komórka przy domu, gdzie trzymaliśmy krowę. Bo tam tylko stodoła była, stajni nie było. Bo my przywieźli spod Lwowa krowę. Krowa z nami jechała jednym w wagonie. Tato krowę poprowadził, a nas na furmankach powieźli na Hutę. Tak z nią szedł, szedł, pasł po drodze i tam nocował, ludzie mu dawali jeść, aż te krowę na Hutę przyprowadził. Fajna krówka była, taka jak kawa z mlekiem. Ładna i dużo mleka dawała. A trzeba było mleka, bo było nas dużo w domu, a większość mojego rodzeństwa to małe dzieci. Ja poszłam na służbę do Suśca do leśniczego Szkałuby. Tam zajmowałam się ich synem Bogdanem, domem i gospodarstwem. Byłam tam do czasu, aż wyszłam za mąż w 1950 roku. 



[i] Huta Różaniecka – wieś w Polsce położona w województwie podkarpackim w powiecie lubaczowskim w gminie Narol. W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa przemyskiego.

[ii] Borki Dominikańskie – wieś w gminie Brzuchowice, powiecie lwowskim województwa lwowskiego II Rzeczypospolitej. Siedzibą gminy były Brzuchowice. Gminę utworzono 1 sierpnia 1934 r. w ramach reformy na podstawie ustawy scaleniowej z dotychczasowych gmin wiejskich: Borki Dominikańskie, Borki Janowskie, Brzuchowice, Hołosko Wielkie, Kościejów, Kozice, Rokitno, Rzęsna Polska, Rzęsna Ruska, Wólka Hamulecka, Zarudce,  Zaszków, Zawadów. Pod okupacją niemiecką w Polsce (GG) gminę zniesiono, włączając ją do nowo utworzonych gmin Zaszków i Janów.
[iii] Po II wojnie światowej obszar gminy został odłączony od Polski i włączony do Ukraińskiej SRR.
[iv] We wsi Huta Różaniecka znajdują się ruiny murowanej cerkwi greckokatolickiej pod wezwaniem św. Mikołaja, która została spalona wraz z drewnianą dzwonnicą przez Niemców 26 VI 1943. Cerkiew została wzniesiona według różnych źródeł w latach 1825. – 1836. Przy ruinach znajduje się cmentarz greckokatolicki z krzyżami z XVII i początku XIX w. Na uwagę zasługuje również kapliczka z XIX w. i liczne kamieniołomy powstałe na zboczach Garbu Różanieckiego.

[v] Płazów – wieś w Polsce położona w województwie podkarpackim w powiecie lubaczowskim w gminie Narol na pograniczu Płaskowyżu Tarnogrodzkiego i Równiny Biłgorajskiej u podnóża krawędzi Roztocza Wschodniego. Przez wieś przepływa potok Lubówka, dopływ rzeczki Wirowa, uchodzącej do Tanwi. Jeszcze w 1785 r. władze austriacki zaliczały Płazów do miasteczek, wkrótce jednak (w nieznanym bliżej roku) utracił prawa miejskie. W roku 1912 powstała placówka filialna parafii Płazów w Nowym Bruśnie w 1945 w Hucie Różanieckiej w 1966 w Rudzie Różanieckiej. Do 1954 roku istniała gmina Płazów. Gmina Płazów – dawna gmina wiejska istniejąca w latach 1934 -1954 w woj. lwowskim i rzeszowskim (dzisiejsze woj. podkarpackie). Siedzibą władz gminy był Płazów. Gmina zbiorowa Płazów została utworzona 1 sierpnia 1934 roku w powiecie lubaczowskim w woj. lwowskim z dotychczasowych jednostkowych gmin wiejskich: Freifeld, Gorajec, Huta Różaniecka, Płazów, Ruda Różaniecka i Żuków. Pod okupacją niemiecką włączona do powiatu zamojskiego w dystrykcie lubelskim Generalnego Gubernatorstwa. Po wojnie gmina znalazła się w powiecie lubaczowskim w nowo utworzonym woj. rzeszowskim. Według stanu z dnia 1 lipca 1952 roku gmina składała się z 10 gromad: Gorajec, Huta Różaniecka, Huta Szumy, Kowalówka, Płazów, Ruda Różaniecka i Żuków. Gmina została zniesiona w 1954 r.




Na fotografii na dole Stanisława Kudyba z małym Bogdanem i rodziną Szkałubów z Suśca.
Stanisław Szkałuba był leśniczym, Halina Szkałuba była pielęgniarką.
Babcia Stasia ma tutaj 14 lat ( ok. 1946r.)
Była u Szkałubów na służbie - opiekowała się m.in. ich synem Bogdanem.






Moi dziadkowie po mieczu: 
Stanisława Kudyba i Piotr Rebizant
Fotografię wykonano 15 października 1950 roku.




                            Moja babcia Stanisława Rebizant ( rodowe Kudyba), Rebizanty 7.07.2013 r. 



Fotografie wykonano 20 lipca 2015 roku na Hucie Różanieckiej:

 Moja babcia Stanisława Rebizant ( z domu Kudyba) przy ruinach cerkwi w Hucie Różanieckiej


HUTA RÓŻANIECKA - RUINY CERKWI I STARY CMENTARZ















KAPLICZKA W HUCIE RÓŻANIECKIEJ A W NIEJ FIGURKA ŚW. JANA NEPOMUCENA


 

  Moja babcia Stanisława Rebizant ( Kudyba) przed kapliczką w Hucie Różanieckiej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz